czwartek, 26 maja 2011

"Komplementy"?

Kolejny komentarz kolezanki z cyklu "udaja, ze sa mile, ale tak naprawde nie mowia nic milego": wczoraj kolezanka z pracy pod koniec dnia swierdzila, ze bardzo ladnie dzisiaj wygladam, wiec odpowiedzialam zartobliwie, ze owszem, czasami sie staram. Na co ona - z pelna powaga - powiedziala: "tak, czasami widac, ze sie bardzo spieszylas rano". To i "jak Ty to robisz, ze wcale nie jestes opalona" po powrocie z Meksyku w przeciagu jednego tygodnia?! Zaczne sie obrazac. ;)

środa, 25 maja 2011

Sprzedaz alkoholu w niedziele

Bedzie troche wspomnien i obserwacji z Meksyku, poniewaz niedawno wrocilam z bajkowego pobytu w Tulum...

Po pierwsze, jesli kiedykolwiek pojedziesz do Tulum, to nie daj sie namowic na pobyt w zadnym upiornym hotelu all-inclusive, gdzie tlumy Amerykanow sennie przewalaja sie z jednego konca resortu na drugi w pogoni za kolejnym darmowym (bo all included) drinkiem czy jedzeniem. W betonowych budynkach z waskim dostepem do plazy, nie zaznasz tej unikalnej atmosfery Meksyku; ogladajac tlumy Amerykanow nie poznasz serdecznosci lokalnych ludzi; jedzac meksykanska wersje sushi, nie poznasz nawet autentycznego jedzenia. Nie, jesli jedziesz do Tulum, to jedyna madra decyzja jest nocleg w tzw. cabanas - malych chatkach o bardziej lub mniej tropikalnym charakterze, ktore polozone sa tuz przy plazy i ciesza sie niczym niezakloconym widokiem na morze i bezustannym szumem fal.

Nas organizatorka wesela, na ktorym bylismy w Meksyku, niestety namowila na dwudniowy pobyt w takim molochu, bo niby wszystko mialo sie tam dziac - i drinki na dzien przed weselem, i dojazd na wesele, i sniadanie po weselu. Niepotrzebnie, bo gdybysmy tylko tam spedzili czas, to Tulum by sie nam wcale nie spodobalo. Co ciekawe, to parze weselnej strasznie sie ten hotel podobal. Za to my, od razu po poweselnym sniadaniu, pojechalismy na uroczy fragment dziewiczej plazy i zamieszkalismy w cabanie. Ten widok i ten szum fal zapamietam jeszcze na dlugo!!

Po drugie, Meksyk jest rzeczywiscie bardzo katolickim krajem. Oczywiscie to sie widzi odwiedzajac sanktuarium Maryji z Guadelupe, ale widzi sie tez wszedzie po drodze. Maly kosciol - bez scian, tylko ze slomianym dachem i oltarzem, zeby bylo przewiewnie - po drodze do Coba mial wywieszony ogromny portret Papieza Polaka i napis, tak radosnie nam znany z miedzynarodowych kongresow mlodziezy, Juan Pablo II. A w sklepach, nawet tych duzych, nie sprzedawalo sie zadnego alkoholu w niedziele po 14 - takie jest obowiazujace prawo. Podobalo mi sie to, choc moi znajomi oczywiscie stwierdzili, ze jest to "pushing religion down everybody's throats." A ja uwazam, ze to piekne, ze maja takie zwyczaje i prawa i pieknie jest je umiec uszanowac, nawet jesli jestesmy jedynie gringos na wakacjach.

poniedziałek, 23 maja 2011

Glen Ivy

Wczoraj bylam na kompleksie basenow i wod geotermalnych Glen Ivy, w okolicach Los Angeles. Akurat byla mgla - czy tez, typowy dla Los Angeles poranny smog - wiec weszlysmy bez wielkiej kolejki. Tak, normalnie, sa tu dwugodzinne kolejki, zeby zaplacic 52 dolary za wstep! ;)

Sa tu wody siarczane, sa rozne inne baseny z woda z cieplutkich zrodel, jest czerwona glinka i specjalna grota. Miejsce piekne, ale musze przyznac, ze przebywanie w nim bylo raczej watpliwa przyjemnoscia. A to z powodu wszechotaczajacych, dosc grubych, i przez to malo raczej dla oka atrakcyjnych - za to, dzieki wielkosci, wyjatkowo rzucajacych sie w oczy - Amerykanek. Jeszcze nigdy w zyciu nie widzialam w jednym miejscu, i tak rozneglizowanych, tylu okropnych grubasow...

Ciekawa byla grota, gdzie asystentki malowaly nas wielkimi pedzlami jakims kremem super nawilzajacym, po czym kierowaly do sauny, gdzie Twoim jedynym zadaniem bylo wklepywanie i wmasowywanie w siebie tego kremu - przez przynajmniej 10 minut. Musze przyznac, ze masowanie wlasnego ciala przez dobre 10 minut do dosc narcysystyczne zachowanie... Ale skoro kaza.... ;)

Ale najbardziej podobala mi sie czerwona glinka. Trzeba bylo zwilzyc cialo, po czym nakladac grubymi warstwami czerwona glinke. Glinka powoli wysychala na skorze, tworzac krajobraz rodem z Wielkiego Kanionu - spekana warstwa, rozne odcienie czerwieni... Juz zupelnie sucha, glinka byla w kolorze apetycznej opalinizny, ale wysychajac wygladalo sie jak jakis tredowaty, z plamami ciemnymi, innymi jasnymi. Potem te sucha glinke trzeba bylo energicznie ze skory scierac - rozsypywala sie w pyl, a po dokladnym splukaniu pozostalosci, pojawiala sie magicznie wrecz mieciutka skora... Jak tylna czesc niemowlecia.

Tylko - obserwujac te straszliwie grube kobiety z rolkami celulitu w najrozniejszych, wczesniej bynajmniej przeze mnie nie podejrzewanych o ataki celulitu miejscach - zastanawialam sie, co im to da. Zamiast masazy z czerwonej glinki, moze tak rower albo mniej jedzenia? ;)

Przeciwko opalaniu

W Stanach kultura jest zdecydowanie nastawiona przeciwko opalaniu. Nad pozytywnymi efektami na wyglad - ktore przeciez mozna osiagnac roznymi preparatami brazujacymi - przewazaja wzgledy zdrowotne. Pamietam, jak w Polsce uzywalam kremow z filitrami o numerach 8, 10, 12 czy nawet 15. Takich kremow w Stanach kupic nie mozna. Najnizszy dostepny filtr w kremach do opalania to 30 - sa tez 45, 55, 65, 85... ;) 15 sa automatycznie uwzgledniane w kazdym kremie do twarzy, czy to Chanel czy Olay.

Niedawno wspolpracownica z podziwem spojrzala na mnie i spytala: "jak Ty to robisz, ze plywajac na swiezym powietrzu dwa razy w tygodniu, wcale nie jestes opalona?". Dodam, ze bylo to akurat po moim powrocie z kilkudniowego pobytu na plazy w Meksyku. Ona myslala, ze robi mi piekny komplement, a mi zrobilo sie smutno, ze wcale sie nie opalilam. ;) 

Nawet Lancome niedawno wycofal swoje kremy z filtrami na rzecz preparatow brazujacych - bo pewnie, klienci w ogole na sloncu nie powinni przebywac, a opalac powinni sie wlasnie, tymi kremami.Tylko nie sprawdzono jeszcze, jaki wplyw na zdrowie maja te preparaty.

piątek, 20 maja 2011

Pho i inne wietnamskie

Podczas lunchu dzisiaj, jedna z moich wspolpracownic stwierdzila, ze jej chlopak jeszcze nigdy nie jadl jedzenia wietnamskiego, a tymczasem jedna z moich najnowszych wspolpracownic wtajemniczylismy w wietnamskie jedzenie juz podczas jej drugiego dnia w pracy... Hmm, ciekawe, jak czasami dobrze pamieta sie te "pierwsze razy" - pierwsza chinszczyzne, pierwsze wloskie gelato - a czasami wcale. Na przyklad, naprawde nie wiem, kiedy po raz pierwszy jadlam kuchnie wietnamska - czy bylo to w jakiejs uroczej wietnamskiej kafejce w Berkeley, czy tez w ciemnym i zadymionym lokalu w kretych ulicach Holandii, gdzie dojechac mozna bylo tylko na rowerze, czy tez moze na tej wyspie w Tajlandii, gdzie doplynelam nocna dzonka, ogladajac z przerazeniem jak po spiacych sasiadach chodza wielkie karaluchy. Nie wiem, ale to nie zmienia faktu, ze wietnamskie jedzenie jest pyszne: makarony ryzowe, 'wiosenne roladki', duzo bazylii tajskiej, cilantro, ogorkow, marchewek... I cale, wielkie misy! Komu by nie smakowalo, nie wazne jaki byl ten pierwszy raz. ;)

Paczka z Indii

Dzis jeden z moich wspolpracownikow dostal ogromna paczke z prezentem slubnym z Indii. Paczka wygladala jak prosto z filmu Indiana Jones - drewniana skrzynia, obstemplowana tajemniczymi znakami, obwiazana sznurami, wypelniona wiorami. Co za kontrast w stosunku do dosc 'przerobionych' opakowan paczek amerykanskich - elegancki kartonik, obklejony tasma, wypelniony styropianem czy tez nadmuchanymi foliami. Podobal nam sie ten dzisiejszy powiew innego swiata. :)

czwartek, 19 maja 2011

Aliens

Zastanawialiscie sie kiedys, dlaczego rzad amerykanski nalega, zeby odwiedzajace kraj osoby nazywac "aliens"? W Meksyku to "visitors", w Niemczech "Non EU", ale Amerykanie upodobali sobie nazywanie osob nie posiadajacych amerykanskiego obywatelstwa tak samo jak zielone ufoludki. Zawsze, gdy czekam w kolejce do odprawy imigracyjnej mnie to zastanawia. ;)

Z lotu ptaka

Czy mozna tak bardzo kochac kraj, jednoczesnie bedac od niego tak daleko? Chopin, Mickiewicz i wielu innych najbardziej zasluzonych Polakow potrafilo. Ale czy to ta przymusowa rozlaka tak wplynela na ich uczucia, czy tez niektorzy ludzie sa po prostu bardziej w stosunku do swojego kraju uczuciowi?

Nad tym sie wlasnie zastanawialam obserwujac z lotu ptaka tak soczyscie zolte o tej porze roku pola rzepaku. Brakuje mi tej przepelnionej zolcienia Polski, tych wierzb placzacych, tych tajemniczych, ocienionych polnych drog...  Za morzem - oceanem - takich pol nie ma.

I wlasnie te loty - to zawieszenie pomiedzy jedna a druga strona oceanu - sa najtrudniejsze. Gdy samolot juz oderwie sie od znajomych pol, osob, klimatow... a jeszcze nie wyladuje po drugiej stronie, gdzie jedzenie, kultura i ludzie sa inni - ale tez juz tak dobrze znajomi.